System szkolenia kierowców w Polsce jest daleki od ideału. O ile z wkuciem na pamięć - niestety, często bez zrozumienia treści - tzw. teorii radzą sobie prawie wszystkie lenie i ofermy, o tyle egzamin z jazdy spędza sen z powiek nawet największym stoikom.
Ruszanie na wzniesieniu, cofanie po łuku czy słynna "zatoczka" doprowadzają na skraj załamania nerwowego wielu kandydatów na kierowców. Poprawne wykonanie manewrów po zaledwie trzydziestu godzinach spędzonych za kierownicą pod okiem wykwalifikowanego (przynajmniej teoretycznie) instruktora to dla wielu kursantów zadanie z serii "mission imposible".
Nie jest tajemnicą, że nawet, jeśli uda nam się przebrnąć przez gęsto zaplecioną sieć placowych manewrów i przechytrzyć biegającego z linijką egzaminatora, po odebraniu wymarzonego prawa jazdy, nasze umiejętności prowadzenia samochodu pozostawiają wiele do życzenia. Weryfikuje je zazwyczaj wycieczka do większego miasta, wakacyjny wypad w góry czy pierwsza zima. Pamiętajmy, że wypadki drogowe są obecnie najczęstszą przyczyną śmierci wśród ludzi w przedziale wiekowym 16-24 lata...
Ułomność polskiego systemu szkolenia kierowców sprawia, że wielu młodych ludzi stara się obejść obowiązujące przepisy. Niestety, dużej części z nich się to udaje. Okazuje się bowiem, że polskie prawo jazdy uzyskać można bez jakichkolwiek kursów przygotowawczych i egzaminów. Wystarczy jedynie, że dysponuje się odpowiednią wiedzą i - co najważniejsze - gotówką.
Nie tylko Ukraina.
Jeszcze do niedawna, najpopularniejszą metodą na bezstresowe zdobycie polskiego prawa jazdy były wycieczki na Ukrainę. Wystarczyły dwie. Przy pierwszej musieliśmy załatwić formalności związane z czasowym - fikcyjnym rzecz jasna - zameldowaniem, w czasie którego - przynajmniej oficjalnie - uczestniczyliśmy w ukraińskim szkoleniu (pomagały w tym dziesiątki wyspecjalizowanych pośredników). Druga wizyta u wschodnich sąsiadów wiązała się z fizycznym uczestnictwem w egzaminie. Zdawał każdy, kto zdecydował się na pomoc którejś z wyspecjalizowanych w tym procederze firm - koszt wyrobienia prawa jazdy na dowolną kategorię (lub wszystkie) nie przekraczał 1,5 tys. dolarów.
Co ważne, dokument poświadczający nasze umiejętności prowadzenia pojazdów mechanicznych, honorowany w większości europejskich krajów, otrzymywaliśmy jeszcze w dzień egzaminu. Następnie wystarczyło już tylko wrócić formalnie do Polski (zameldowanie) i - na podstawie ukraińskich dokumentów - wystąpić o wydanie polskiego prawa jazdy. Wydział komunikacji nie miał prawa odmówić - w praktyce wystarczył więc miesiąc i około 4 tys. zł, by cieszyć się posiadaniem "prawka" na dowolnie wybraną kategorię.Chociaż media (w tym również nasza redakcja) informowała o tym procederze już pięć lat temu - władze - w postaci prokuratury okręgowej w Nowym Sączu - zajęły się sprawą dopiero w zeszłym roku. Postawiono wówczas zarzuty 11 osobom, które zdobyły w ten sposób prawo jazdy, rozpoczęto też postępowanie w sprawie kolejnych podejrzanych. Oficjalnie na trop afery wpadli funkcjonariusze Straży Granicznej, których podejrzenia wzbudził fakt, że w czasie kontroli wielu mieszkańców Podhala legitymowało się prawem jazdy wydanym na Ukrainie...
Wakacyjne" prawo jazdy
Cytat“Po powrocie można się już cieszyć nowym prawem jazdy i faktem, że zrobiło się w balona" instruktora, egzaminatora, zastępy urzędników i policjantów drogówki”
Zainteresowanie organów ścigania sprawiło, że strumień polskich turystów zwiedzających ukraińskie wydziały komunikacji wyraźnie przysechł. Problem w tym, że w kwestii znajdowania sposobów na obejście obowiązującego prawa nie mamy sobie równych. Pomysłowi rodacy wpadli więc na kolejny genialny pomysł, który - tym razem - łączy "przyjemne z pożytecznym". Zamiast tracić czas na zapchanych przejściach granicznych i wręczać łapówki ukraińskim urzędnikom, dlaczego by np. nie polecieć na wczasy do Egiptu? Podróż do kraju Faraonów, oprócz gwarancji powrotu z brązową opalenizną (lub bielizną, jeśli np. złapiemy amebę...) daje też możliwość zdobycia prawa jazdy. Jak to możliwe? Ponieważ Egipt jest bardzo popularnym kierunkiem turystycznym, tamtejsze urzędy mają sporo problemów z obcokrajowcami, którzy często padają ofiarami drobnych przestępstw. Z pokojów hotelowych giną np. aparaty fotograficzne czy gotówka, a wraz z nią - często również dokumenty... By przyspieszyć proces ich "odzyskiwania" tamtejsze władze wprowadziły specjalne, uproszczone procedury.Dla przykładu - jeśli w czasie pobytu ktoś ukradnie nam prawo jazdy należy, że zgłosić się do Urzędu Komunikacji w Kairze i wypełnić stosowny wniosek. Trzeba podać w nim typ zagonionego dokumentu, złożyć swój podpis i załączyć dwa zdjęcia paszportowe. To wystarczy, by w kilka dni od "kradzieży" cieszyć się nowym, tym razem egipskim, prawem jazdy... Następnie wystarczy już tylko wrócić do kraju i - na podstawie egipskiego dokumentu - wystąpić o jego polski odpowiednik...
Niestety biorąc pod uwagę fakt, że w polskich urzędach dokumenty potrafią ginąć w drodze z drugiego na trzecie piętro, przepływ informacji między "naszym" wydziałem komunikacji, a jego odpowiednikiem w Kairze jest - łagodnie rzecz ujmując - utrudniony. Oznacza to więc, że ani w Polsce, ani w Egipcie nikt nie sprawdza nawet, czy kiedykolwiek zdawaliśmy jakikolwiek egzamin na prawo jazdy. W Egipcie wierzą Polakom "na słowo", w Polsce urzędnicy podpierają się decyzją ich egipskich kolegów...
Oczywiście, za poświadczenie nieprawdy w dokumentach (jeśli wystąpimy o wtórnik prawa jazdy, którego nigdy nie mieliśmy) grozi nam odpowiedzialność karna. Tyle tylko, że przestępstwo musieliby wykryć egipscy urzędnicy (a to wiąże się z wystąpieniem o weryfikację danych do polskiego urzędu) i zgłosić je prokuraturze. Biorąc jednak pod uwagę natłok związanych z turystami kłopotów, prawdopodobieństwo takiego obrotu sprawy jest niższe niż od tego, że w drodze do pracy wpadniemy pod przejeżdżający przez przejście dla pieszych na czerwonym świetle atomowy okręt podwodny.
To prawda - wycieczka do Kairu i bieganina po tamtejszych urzędach wymaga nie tylko cierpliwości ale też dużej wiedzy. W Internecie trafić można jednak na stronę pewnej kancelarii prawnej, która "prowadzi kompletny proces odzyskiwania dokumentów" i nadzoruje go dzięki "osobistemu wstawiennictwu w urzędach". Klient, a w zasadzie, poszkodowany, który "przeczuwa", że padnie Egipcie ofiarą przestępstwa, jeszcze w Polsce zamówić może specjalistyczną pomoc. Wystarczy jedynie, że - oprócz przelewu - prześle pośrednikowi dwa zdjęcia i skan podpisu, a następnie, w najdogodniejszym dla siebie terminie, uda się na tygodniowy urlop chociażby do Sharm el Sheikh (najtańsze wczasy wraz z przelotem to ok. 1,1 tys. zł).
Po powrocie można się już cieszyć nowym prawem jazdy i faktem, że zrobiło się w "balona" instruktora, egzaminatora, zastępy urzędników i policjantów drogówki. Problem w tym, że taka metoda zdobycia uprawnień ma jeden słaby punkt - kierowcę. A może należałoby napisać potencjalnego drogowego mordercę, który - by zdobyć uprawnienia - nie musi nawet wiedzieć, którym pedałem uruchamia się hamulec.