Hamowanie tuż przed fotoradarem, albo nasłuchiwanie komunikatów przez CB-radio i przestrzeganie ograniczeń prędkości tylko na tym kilometrze drogi, na którym stoi policja to dla większości polskich kierowców zupełnie normalne zachowania. Wszystko ma zmienić odcinkowy pomiar prędkości.
Inspekcja Transportu Drogowego już zaciera ręce. Niebawem pod ich pieczę trafi 29 zestawów do odcinkowego pomiaru prędkości. Mają one wesprzeć prawie 350 fotoradarów, które wbrew oczekiwaniom mundurowych i polityków nie przyczyniły się jednak do znacznej poprawy statystyk wypadków, ani nie zwiększyły wpływów do budżetu państwa. Z nowością „krokodylków” ma być inaczej.
Zasada działania odcinkowego pomiaru prędkości jest prosta. W dwóch punktach trasy, na której obowiązuje jeden limit prędkości, ustawiane są bramki z kamerami. Gdy samochód mija pierwszą z nich, w pamięci systemu zapisywany jest czas i numer rejestracyjny. To samo dzieje się podczas opuszczania objętej pomiarem strefy. Jeśli urządzenie wyliczy, że kontrolowany fragment drogi pokonaliśmy zbyt szybko, prześle odpowiednią informację do Inspekcji Transportu Drogowego, a ta wystawi mandat. Testowy odcinek nowego systemu znajdujący się na drodze krajowej nr 5, tuż przed wjazdem do Bydgoszczy od północy, ma nieco ponad 2 km. Jednak według założeń objęte kontrolą fragmenty dróg mogą być dłuższe - w terenie zabudowanym będą mierzyć maksymalnie dziesięć kilometrów, a poza nim dwadzieścia. Na dłuższych odcinkach możliwe będzie też ustawienie dodatkowych bramek z kamerami między pierwszą a ostatnią, co pozwoli na dokładniejszą kontrolę.
W tym miejscu przeciętny polski kierowca stawia sobie pytanie: jak można to oszukać? Zwolnienie przed bramkami systemu nic nie da, bo prędkość wyliczana jest matematycznie. Co zatem pozostaje? Pierwsza możliwość to zrobić sobie przerwę na odpoczynek po wjechaniu w strefę pomiaru. Druga to zjechać z objętej dozorem trasy przed końcem odcinka pomiaru. Obydwa sposoby są jednak niedoskonałe, co podpowiada, że mandaty będą wystawiane lawinowo.