W podobne urządzenia będą musieli się wyposażyć również właściciele już użytkowanych aut. Powód? Oczywiście troska o bezpieczeństwo.
W ubiegłym roku w wypadkach na drogach państw UE zginęło ponad 30 tys. osób, a około 1,5 mln odniosło obrażenia, przy czym 120 tys. zostało inwalidami. Eksperci Komisji Europejskiej przekonują, że gdyby kierowcy przestrzegali limitów prędkości, liczba zabitych byłaby o 6000 niższa. Skoro nie chcą tego czynić dobrowolnie, nawet pod groźbą surowych kar, trzeba ich do takich zachowań zmusić, korzystając z nowoczesnych technologii.
Jak działałby proponowany system? Są tu dwie koncepcje. Jedna zakłada wykorzystanie GPS. Satelity kontrolowałyby prędkość, z jaką poruszają się samochody i porównywały z limitem obowiązującym na konkretnym odcinku drogi. W chwili wykrycia przekroczenia wysyłałyby odpowiedni sygnał, odczytywany przez odbiornik w aucie. To rozwiązanie ma jednak jedną zasadniczą wadę - wymagałoby nieustannego, natychmiastowego uaktualniania bazy danych o ograniczeniach prędkości w całej Unii Europejskiej. Dlatego alternatywnie rozważa się inne, prostsze, wygodniejsze i zapewne tańsze - montowanie w samochodach kamer, odczytujących treść znaków drogowych. Jak wiadomo, takie udogodnienia są już stosowane w droższych modelach aut. Ich upowszechnienie niewątpliwie skutkowałoby znacznym spadkiem cen.
Znak został odczytany, przekroczenie wykryte. Co dalej? Tu też są różne możliwości. Pierwsza: kierowca jest tylko informowany, na przykład uporczywym sygnałem dźwiękowym, że łamie przepisy. Druga: samochód automatycznie zwalnia, ale kierowca może w każdej chwili zdezaktywować ten system. Trzecia, najbardziej radykalna: auto wytraca prędkość, a kierowca nie ma na to żadnego wpływu.
Podobno Komisja Europejska oficjalnie przedstawi swoje propozycje tej jesieni, ale już teraz budzą one protesty, szczególnie w Wielkiej Brytanii. Sekretarz (minister) transportu w rządzie Jej Królewskiej Mości, Patrick McLoughlin, przypomina, że brytyjskie drogi należą do najbezpieczniejszych w UE. W ubiegłym roku zginęły na nich 1754 osoby (najmniej od 1926 r. czyli od czasu, gdy prowadzi takie statystyki) podczas gdy w Niemczech 3657, a we Francji 3645. Nie ma zatem powodu, by sięgać po tak kontrowersyjne metody dyscyplinowania miejscowych kierowców.
Brytyjscy eksperci ostrzegają ponadto, że nowy system paradoksalnie może doprowadzić do wzrostu zagrożenia. "Wyobraźmy sobie, że wyprzedzamy traktor i musimy gwałtownie przyspieszyć, by uniknąć zderzenia z nadjeżdżającym z przeciwka pojazdem. Niestety, uniemożliwia nam to automatyczny ogranicznik prędkości..." - kreśli ponurą wizję jeden z nich w wypowiedzi dla internetowego wydania dziennika The Daily Mail. Padają też bardzo popularne w Wielkiej Brytanii argumenty o nadmiernym wtrącaniu się Brukseli w życie obywateli i ciągłym umniejszaniu ich wolności.
Powyższa informacja brzmi jak primaaprilisowy żart. Z drugiej strony aż dziwne, że unijni urzędnicy dopiero teraz wpadli na pomysł "odgórnego" wpływania na prędkość pojazdów. W większości państw UE nigdzie nie wolno jeździć szybciej niż 120 - 130 km/godz. (Polska ze 140 km/godz. należy do wyjątków) tymczasem praktycznie wszystkie współcześnie produkowane samochody osobowe, nawet te z najsłabszymi silnikami, pozwalają rozpędzić się do prędkości znacznie wyższej. Katalogowo: Hyundai i10 1.1 69 KM - 156 km/godz., Fiat Panda 1.2 69 KM - 169 km/godz., Skoda Citigo 1.0 60 KM - 160 km/godz. Itp. Itd. Prędkości maksymalne kompaktów to już 180 - 200 km./godz.
Po co produkować tak szybkie auta, skoro i tak nie można legalnie wykorzystywać w pełni ich osiągów? A może, wzorem supermocnych modeli, w których instaluje się elektroniczne ograniczniki prędkości do 250 km/godz., wprowadzić podobne rozwiązania we wszystkich autach, powiedzmy na poziomie 150 km/godz.? Ktoś powie: zaraz, zaraz, a Niemcy? Przecież po tamtejszych autostradach można jeździć, ile się komu żywnie podoba i ile fabryka dała. Owszem, ale coraz częściej mówi się, że i tam wcześniej czy później (raczej wcześniej) zostaną wprowadzone zasady obowiązujące w innych państwach europejskich. Jeżeli nie ze względu na bezpieczeństwo, to na ochronę środowiska - wiadomo, że im szybciej jedziemy, tym bardziej hałasujemy i tym więcej nasz samochód zużywa paliwa, a zatem więcej wyrzuca w powietrze szkodliwych związków chemicznych, m.in. dwutlenku węgla, współodpowiedzialnego za groźne ocieplanie się klimatu. Zresztą już teraz ci, którzy odwiedzają kraj naszych zachodnich sąsiadów wiedzą, że stale przybywa tam odcinków autostrad, gdzie limity prędkości jednak obowiązują.