Fotoradary

Kontrole NIK druzgocące dla straży miejskiej: bezprawne grzywny na kwotę 300 mln zł, nadmierne kontrole prędkości

Oto 3 najważniejsze zarzuty NIK wobec straży miejskiej:

1. Fotoradary w rękach straży miejskiej najczęściej nie przyczyniają się do poprawy bezpieczeństwa

Jak wynika z raportu NIK z 2011 roku "w latach 2009-2010 w większości gmin straż koncentrowała swoje działania na kontroli prędkości pojazdów (w niektórych miastach nawet ponad 90 proc. mandatów wystawianych przez straż miejską dotyczyło przekroczenia prędkości). Udział mandatów nałożonych w wyniku kontroli ruchu drogowego w wartości wszystkich mandatów nałożonych przez strażników gminnych (miejskich) wyniósł np. w gminie Pelplin 98,7 proc., a w gminie Kobylnica 99,9 proc.".

Czy takie aktywne zaangażowanie strażników miejskich w kontrolę prędkości, przynosi skutki w postaci poprawy bezpieczeństwa? Niestety, nie. - Prześledziliśmy wyniki dotyczące poprawy bezpieczeństwa w 11 gminach, które intensywnie używały fotoradarów. Jak się okazało, tylko w trzech gminach poprawiło się bezpieczeństwo na drodze. W pozostałych poprawa w tym zakresie nie nastąpiła. Wzrosły tylko budżety gmin - mówi rzecznik NIK Paweł Biedziak, odnosząc się do ostatnich badań.

- W wielu miastach formacja, która została powołana do działań prewencyjnych i miała wspomagać policję w utrzymaniu bezpieczeństwa, skoncentrowała się - zamiast na patrolach w pobliżu szkół, w parkach, na dworcach, osiedlach, tam gdzie mieszkańcy tego potrzebują - na ruchu drogowym. To zrobiło ze straży miejskiej w niektórych miejscowościach kolejną służbę ruchu drogowego - przyznaje Biedziak.

2. Mandaty wystawiane po terminie

Jak się jednak okazuje, zajmowanie się głównie fotoradarami nie jest największym przewinieniem strażników miejskich. - Kilka jednostek straży przyłapaliśmy [podczas kontroli NIK - red.] na wystawianiu mandatów po terminie. Zgodnie z prawem sprawa mandatu powinna w takim przypadku zostać przekazana do policji bądź do sądu. Ale wówczas pieniądze trafiłyby do budżetu państwa, a nie gminy i prawdopodobnie dlatego strażnicy nie stosowali się do przepisów - mówi Bieniak.

W raporcie z 2011 roku czytamy, że praktyka wystawiania mandatów po upływie 30 dni od momentu popełnienia wykroczenia "była powszechna" i stwierdzono ją w 7 z 11 kontrolowanych jednostek straży miejskiej. Przekraczanie terminów wystawiania mandatów to prawdopodobnie w dużej mierze wina ich ilości. Dla przykładu w 2010 roku w gminie Kobylnica, którą zamieszkuje około 10 tys. mieszkańców, straż miejska nałożyła 61,9 tys. mandatów.

W nieprawidłowości w tej kwestii były zamieszane także lokalne władze, które niezgodnie z przepisami ewidencjonowały zapłacone po terminie mandaty jako przychody gminy, a w przypadku nieuiszczenia przez kierowców grzywny, część burmistrzów nie występowała do sądu z wnioskiem o ukaranie (w takim przypadku uzyskana zapłata przeszłaby na konto budżetu państwa). Dla przykładu w Tarczynie burmistrz nie wystąpił do sądu o ukaranie sprawcy wykroczenia w prawie 80 proc. przypadków, w Nowym Korczynie - w 52 proc., w Daleszycach - w ponad 30 proc. 3. Nielegalne nakładanie grzywien za niewskazanie kierującego

Kolejnym zarzutem, jaki NIK postawiła strażom miejskim po kontroli funkcjonowania w latach 2009-2010, było nielegalne nakładanie grzywien na właścicieli samochodów za niewskazanie (na żądanie strażnika) osoby, która kierowała pojazdem w momencie wykroczenia. Jak zaznacza Izba, straż miejska nie miała wtedy takich uprawnień, choć zmiana przepisów w 2011 roku już takowe im nadała. Strażnicy nie mogą tylko - zgodnie z niedawnym orzeczeniem Sądu Najwyższego - zmusić właściciela auta, by zadenuncjował swoją rodzinę, wskazując, kto siedział za kierownicą.

Jakie w takim razie były powody łamania przepisów przez strażników przy nakładaniu mandatów przed zmianą ich uprawnień? NIK stwierdza: "Przyczyną (...), była nie tyle nieznajomość przez strażników gminnych (miejskich) zakresu swoich upoważnień w ramach wykonywania kontroli ruchu drogowego, ale przede wszystkim dążenie do uzyskania jak największych wpływów zwiększających dochody gminy".

Izba wyjaśnia także: "Świadczy o tym m.in. ujmowanie przez samorządy w swoich planach budżetów wielomilionowych kwot dochodów z nakładanych grzywien". I dodaje druzgocące wnioski: "Działania niektórych Straży świadczą, że ich celem nie była głównie poprawa bezpieczeństwa na drogach, m.in. poprzez ustalenie i karanie sprawców wykroczeń drogowych, lecz pozyskanie jak największej kwoty dla gminy, bez względu na fakt, czy pozyskanie to będzie legalne".

Skutki finansowe nieprawidłowości w 2010 roku? Ponad 300 mln zł

Sposób, w jaki strażnicy łamali prawo przy wystawianiu mandatów za niewskazanie sprawcy, miał ponoć poprawić sytuację samych zatrzymanych za wykroczenia. Izba wyjaśnia, że otrzymywali oni od straży miejskiej do wyboru trzy opcje: 1/ przyznanie się do popełnienia wykroczenia i zapłacenie mandatu oraz przyjęcie punktów karnych; 2/ wskazanie osoby, która kierowała samochodem w czasie, kiedy popełniono wykroczenie; 3/ niewskazanie osoby kierującej pojazdem i przyjęcie mandatu tej samej bądź wyższej wysokości, ale uniknięcie dzięki temu otrzymania punktów karnych. Kierowcy, chcąc uniknąć otrzymania punktów, w wielu przypadkach wybierali ostatnią opcję.

NIK stwierdza w raporcie z 2011 roku: "Praktyka była zjawiskiem powszechnym. W latach 2009-2010 straże gminne (miejskie) z terenu całej Polski na właścicieli i posiadaczy pojazdów, którymi popełniono wykroczenia polegające ma przekroczeniu dopuszczalnej prędkości, nałożyły około miliona grzywien w drodze mandatów karnych za niewskazanie osoby, której powierzono pojazd do kierowania lub używania w oznaczonym czasie. (...) Przy średniej grzywnie nakładanej przez Straż na ww., niewskazanie, która wynosiła 300 zł - w skali kraju w latach 2009-2010 nałożono ich z tego tytułu na łączna kwotę ok. 300 mln zł."

Izba podlicza, że łącznie finansowe skutki nieprawidłowości - z tytułu mandatów za niewskazanie osoby kierującej pojazdem oraz ewidencjonowanie zapłaconych po terminie mandatów jako przychodów gminy - wyniosły 300 019 680 zł.

"Każda rada gminy zobowiąże wójta, by sięgnął po takie pieniądze"

Raport NIK-u jest druzgocący dla straży miejskiej. Jak jednak zauważa Janusz Dzięcioł, były strażnik miejski i komendant, a obecnie poseł PO, gminom - szczególnie tym biedniejszym - trudno oprzeć się sięgnięciu po pieniądze z mandatów za fotoradary. - Ja wiem, że niektóre gminy fiskalnie wykorzystują straż miejską. I o to właśnie mam zarzuty do włodarzy, że stawiają fotoradary czasami tam, gdzie niekoniecznie one powinny stać. Ale jeżeli staniemy na stanowisku wójta, który ma budżet 17 mln zł, a z tego 4 mln zł to jest wpływ z fotoradarów, to ja jestem pewien jednego: każda rada gminy, która stwierdzi, że takie pieniądze można będzie wziąć, zobowiąże wójta, by po nie sięgnął - mówi.

Wyniki kontroli doprowadziły do zmian w przepisach. Ale czy wystarczających?

Rzecznik NIK zapewnia jednak, że nieprawidłowości w związku z działalnością straży miejskiej - mimo że pojawiają się w czasie kolejnych kontroli - nie są standardem. - Oczywiście są jednostki straży miejskiej, które działają bardzo poprawnie i koncentrują się także na swoich ustawowych zadaniach. Dobrze zostało to rozwiązane w dużych miastach, np. w Warszawie, gdzie w ramach formacji wydzielono sekcje ruchu drogowego. Tym sposobem tylko określeni funkcjonariusze zajmują się problematyką z tym związaną, a pozostali realizują inne działania.

Czy wyniki kolejnych kontroli NIK w strażach miejskich nie powinny być przyczyną zmiany przepisów? - Wyniki naszych kontroli doprowadziły już do zmian w przepisach i teraz jest tak, że pieniądze, które straż miejska uzyskuje z mandatów z fotoradarów, mogą zostać przez gminę przeznaczone wyłącznie na inwestycje związane z poprawą bezpieczeństwa na drogach - mówi rzecznik NIK.

Pytanie tylko, czy to wystarczy, aby formacja zajęła się działalnością prewencyjną i pilnowaniem porządku obok policji, zamiast obsługą fotoradarów?